Moja przygoda z syrenami zaczęła się w 1995 r., kiedy to kupiłem „Skarpetę” rocznik 77. Miał to być wakacyjny pojazd „do rozbijania się po szosach”. Początkowo tak właśnie było. Jeździłem nią jak oszalały: pisk opon, gaz do dechy, zakręty na dwóch zewnętrznych kołach, bębny hamulcowe rozgrzane do czerwoności.
Im więcej jeździłem syrenką, im bardziej ją katowałem, tym coraz bardziej rosła we mnie sympatia dla tego samochodu. Zacząłem doceniać jej możliwości techniczne i interesować się rozwiązaniami konstrukcyjnymi, niby prostackimi, ale ciekawymi i „słusznymi ideologicznie”, o czym dziś mało kto pamięta. Początkowo sądziłem, że syrena ”wyciągnie” ledwie 80km./h., a tu okazało się, że dla prawidłowo wyremontowanej lub utrzymanej „Skarpety” 120km./h. to żaden wysiłek. Postanowiłem poznać historię tego pojazdu. Zacząłem zbierać literaturę, materiały prasowe, zdjęcia, rozmawiać z ludźmi, którzy kiedyś byli właścicielami syren.
No i stało się… Połknąłem bakcyla. Pogardzana syrenka stała się moją pasją. Do tego stopnia, że postanowiłem przestać ją katować, a nawet wymyśliłem, że kupię jeszcze jedno, takie samo auto, zrobię je na „bóstwo”, a to pierwsze zostawię na części. W 1998 r. kupiłem drugą syrenę rocznik 1983 (ostatni rok produkcji). Nabyłem ją od pierwszego właściciela, który kupił ją w salonie FSO 3 miesiące po zakończeniu seryjnego wytwarzania. Człowiek ten nigdy nie jeździł swoją „Skarpetką” w zimie, a przez ostatnich kilka lat po prostu stała w garażu. Stan techniczny był wyjątkowy, gdyż były właściciel pracował w bazie transportowej, gdzie koledzy mechanicy za przysłowiową flaszkę usuwali wszelkie defekty w aucie. Samochód był również w doskonałym stanie blacharskim. Podłoga, słupki, dach – wszystko było pozbawione najmniejszych śladów rdzy. Skoro jednak planowałem położenie nowego lakieru w wesołym kolorze, uznałem, że blachy zewnętrzne, chociaż bardzo zdrowe, należy wymienić. Założyłem nowe błotniki przednie i tylne, progi, drzwi, atrapę chłodnicy. Potem nadwozie zostało pomalowane na seledynowy kolor. Zanim jednak to nastąpiło „Betsy” dwa lata tułała się po warsztatach, aż wreszcie trafiła do dobrego fachowca.
Dwa długie lata. Te dwa lata nie zostały zmarnowane. Wszystkie elementy syrenki wymontowane z niej na ten czas, wymieniłem na nowe lub własnoręcznie zregenerowałem. Uzbrojenie silnika, rurę nawiewu, filtr i łapacz powietrza, chłodnicę, itp. – wszystko to pomalowałem na krwistoczerwony kolor, tak aby serce mojego bolidu mocno kontrastowało z nadwoziem. Również cały układ wydechowy został pomalowany czerwoną farbą żaroodporną. Blok silnika, zbiornik paliwa oraz felgi pomalowałem na czarno, a aluminiowe cewki wypolerowałem na maszynie polerskiej, którą zrobiłem z silnika od pralki. W ten sam sposób wypolerowałem listwy progowe i nadwozia oraz nierdzewną blachę kolektora. Kilka wieczorów zajęło mi wycinanie z miedzianej blachy i polerowanie napisów „Betsy”, bo tak właśnie ochrzciłem syrenę. Farbą chloro-kauczukową namalowałem na oponach białe pasy. Przez cały czas zbierałem chromowane detale. Udało mi się nawet kupić nową tapicerkę drzwi.
Po odebraniu polakierowanego nadwozia przystąpiłem do jego uzbrajania i składania wszystkich części w jeden pojazd. Zajęło mi to prawie miesiąc. Dzień w dzień, po osiem godzin lub więcej. Pomogłem tapicerowi założyć nową podsufitkę, zakonserwowałem podwozie i profile zamknięte, wstawiłem szyby, regulowałem zamki, przykręcałem obicia. Bagażnik obiłem wykładziną dywanową, a tylne lampy zespolone zastąpiłem dwiema malutkimi w stylu retro. Lampy odblaskowe usunąłem a zamontowałem trzecią lampę „stop”.
Gustowne dodatki. Na desce rozdzielczej dodałem takie „luksusy” jak: amperomierz, zegar, kontrolka hamulca ręcznego, elektryczny spryskiwacz, a nawet światła awaryjne, których syreny nie posiadały! Zamontowałem nowe resory, seledynowe amortyzatory, elementy zawieszenia, układu hamulcowego, kierowniczego i elektrycznego. Musiałem wszystko dokładnie podokręcać, wyregulować, przesmarować i posprawdzać. Białe opony i chromowane dodatki takie jak: nakładki felg z mitsubishi pajero, lusterka boczne, uchwyt klapy bagażnika, kapsle na koła, końcówka rury wydechowej podkreślają indywidualizm auta.
Obecnie jestem na etapie wymiany wszystkich możliwych śrub cynkowanych na śruby ze stali nierdzewnej, które przed założeniem poleruję „na lustro”. Również wiele elementów z komory silnika przygotowuję do chromowania. Zamierzam też wypolerować głowicę, założyć chromowane halogeny i sprowadzić z USA oryginalne opony z szerokim białym pasem.
Przystępując do renowacji Syrenki miałem większe niż dzisiaj nastawienie tuningowe. Planowałem zamontowanie do „Betsy” silnika z VW golfa i przeróbkę zawieszenia. Jednak im bardziej zacząłem interesować się historią samochodu syrena, moja wizja remontu coraz mocniej zaczęła zbaczać w stronę oryginału. Uznałem, że silnik dwusuwowy będzie większą atrakcją na drodze niż motor „golfowski”. Pragnę zauważyć, że wszystkie przeróbki w mojej syrenie są bardzo łatwo odwracalne i bez większej ingerencji w auto mogę bardzo szybko przywrócić mu 100-procentowy stan oryginalności.
Jeżdżę sobie moją „Betsy”…
…po Lublinie i okolicach, i uśmiecham się w duchu widząc reakcje niektórych kierowców lub przechodniów. Dzieci w wieku szkolnym często nie wiedzą nawet, co to za pojazd jedzie i tak „pierdzi”, natomiast ludzie starsi z sentymentem patrzą na mknącą Królową Szos, zostawiającą za sobą smugę niebieskiego dymku.
Nie zdążyłem jeszcze nacieszyć się Betsy, a już wyznaczyłem sobie nowe zadanie na przyszłość. Jest nim dopracowanie zielonej syrenki oraz znalezienie i wyremontowanie syreny z pierwszych lat produkcji. Były to modele: 100, 101, 102, produkowane w latach 1957-1963, posiadające silniki dwucylindrowe. Takiej syrenki właśnie poszukuję. Niestety jest to bardzo trudne. Samochody te całymi tysiącami wędrowały na złom i tych najstarszych zachowało się szczególnie niewiele, a w przyzwoitym stanie jeszcze mniej. Wprawdzie posiadam już jedną Syrenę 101, ale jest ona mocno niekompletna, dlatego najlepszym wyjściem byłoby kupienie drugiej 101 lub 102 i złożenie z dwóch pojazdów jednego. Planuję w przyszłości wyremontować ją na 150-procentowy stan oryginalny, ze wszystkimi jej zaletami i wadami fabrycznymi. Będzie jeździła tylko na zloty i to pod warunkiem pięknej, słonecznej pogody.
Wiem, że dla wielu osób Syrena to złom i gruchot zawalający drogę. Jest to pojazd najbardziej niedoceniony i wyśmiewany (charakterystyczne jest to, że najbardziej pogardzany jest przez tych, którzy kiedyś wręcz marzyli aby wreszcie go mieć i móc nim jeździć). Uważam, że jest to niesłuszne, gdyż odegrał w swoim czasie ogromną rolę w procesie motoryzacji naszego kraju. Jest on jedyną, prawdziwie polską konstrukcją powojenną, produkowaną wielkoseryjnie i czy się to komuś podoba czy nie, pozostanie już na zawsze w naszej historii. 30, 40 lat temu był samochodem – marzeniem dla wielu polskich kierowców. Dziś praktycznie już zniknął z naszych ulic, a ludzie, którzy jeszcze syrenami jeżdżą to w większości zapaleńcy tacy jak ja.
Artykuł przytoczony z archiwum internetu ze względu na wysoką wartość merytoryczną. Jeśli uważasz,że nie powinno się to tutaj znaleźć napisz do nas
Ciekawostki, Dla koneserów, Tuning